Doba to za krótko? Jak szeroki jest Twój wachlarz multitaskingu?
Trzy niezwykłe kobiety opowiadają o pracy naukowej z perspektywy mamy. Czy jest to „mission impossible”, czy można jednak znaleźć światełko w tunelu?
Poznajcie nasze bohaterki:
dr n. med. Agatę Malendę (A.M.) – juz po obronie doktoratu
lek. Paulinę Paciej-Gołębiowską (P. P-G.) – czekającą na obronę pracy doktorskiej
dr hab. n. med. Karolinę Kłodę – docent, promotorkę prac doktorskich
Jak to jest łączyć pracę naukową, kliniczną i bycie mamą?
A.M: Z mojej perspektywy to trudne, czasami wręcz niemożliwe zadanie. Kiedy na świecie pojawiają się dzieci, nagle okazuje się, że doba to za krótko, aby pogodzić wszystkie obowiązki. Każda z tych aktywności (praca naukowa, kliniczna, bycie mamą) wymaga zaangażowania – czasowego i psychicznego. Trudno jest wykonywać którekolwiek z tych rzeczy jednocześnie. Kiedy jesteś przy pacjencie, nie możesz w tym samym momencie przygotowywać wykładu dla studentów czy pisać artykułu; kiedy jesteś z dziećmi, nie możesz leczyć; a kiedy piszesz pracę naukową, rozpraszające są prośby, aby zrobić kolację czy włączyć bajkę.
P.P-G: Będąc na studiach doktoranckich i urlopie macierzyńskim przekonałam się, że pojęcia matka i naukowiec nie idą w parze. Niestety, bez porządnego wsparcia w codziennych sprawach domowych praca naukowa kobiety jest niemożliwa. Teraz będąc na kolejnym urlopie macierzyńskim, znacznie ograniczyłam pracę naukową. Zainteresowałam się pedagogiką i wspieraniem rozwoju dzieci, co przywróciło mi radość z bycia mamą. Wcześniej próbowałem kontynuować działalność naukową z takim zaangażowaniem, jak w czasach przed rodzicielstwem, co wywoływało dużą frustrację.
K. K: Mówi się, że za “każdym sukcesem wielkiego mężczyzny, stoi wyjątkowa żona”. Można to zdanie sparafrazować, ale moim zdaniem nie tędy droga. Sukcesem jest partnerstwo w związku, wzajemne wsparcie i respektowanie swoich potrzeb. Żeby jeden z rodziców mógł wykonywać pracę, a następnie zbierać jej owoce, to drugi musi mu w tym pomóc, zakładając, że układ ten działa wymiennie. W moim przypadku posiadanie dzieci otworzyło, nieznaną mi wcześniej (lepszą), część mojej osobowości, spowalniając jednocześnie procesy zawodowe i naukowe. Przyjęłam to z pokorą i akceptacją.
Czy myślisz, że łączenie obowiązków pracy zawodowej i domowej jest trudniejsze w erze koronawirusa?
A.M: Era koronowirusa lepiej oświetliła zjawiska, które już były obecne. Nagła izolacja społeczna, konieczność samodzielnego łączenia pracy z życiem domowym, pokazały, że podział obowiązków w wielu domach nie jest na co dzień równy. Nawet jeśli małżonkowie/partnerzy sobie pomagają, to okazuje się, że wiele czynności domowych jest na głowie kobiety. Nie bez przyczyny wiele lekarek rezygnuje z kariery lub odkłada ją na później po urodzeniu dzieci. To nawet nie jest wina ich partnerów, ale tego, że w pewnym momencie brakuje zasobów do zajmowania się wszystkim, a trudno jest “odsunąć na dalszy plan” opiekę nad małymi dziećmi, dużo trudniej niż karierę. W czasach przed epidemią można było te dziury łatać dzięki pomocy cioci, babci, niani, przedszkola, etc. Można było wyjść do szpitala, czy gabinetu i na chwile zdjąć z siebie odgłosy “mamo! mamo!”. Teraz jest to w wielu domach nieosiągalne.
K.K: W dobie pandemii i izolacji domowej zaczęłam kwestionować swoją akceptację odłożenia pracy naukowej ze względu na dzieci. Zrodziła się we mnie frustracja, ponieważ na przełomie roku podjęłam wiele zobowiązań naukowych, w tym promowanie dwóch rozpraw doktorskich. Właśnie to ostatnie zobowiązanie ciąży mi najbardziej, ponieważ organizacja zawodowa i życiowa dwóch osób (doktorantek) zależy od mojego stopnia radzenia sobie z obowiązkami domowymi. Myślę jednak, że mnie rozumieją, same będąc lekarkami i matkami.
P.P-G.: Muszę przyznać, że w mojej sytuacji niewiele się zmieniło. Wszyscy członkowie naszej rodziny są aktywni zawodowo, więc ich pomoc była raczej sporadyczna. Do tej pory nie korzystaliśmy też z pomocy niań czy żłobków. Wielu mamom trudno odnaleźć się w nowej sytuacji. Ja ciągle uczę się łączyć te wszystkie funkcje, które pełnię… codziennie uczę się też z czegoś rezygnować.
Czy Twoje dzieci rozumieja, że mama potrzebuje spokoju do pracy, i są chwile, kiedy zostawiają Cię w spokoju, czy raczej jak tylko usiądziesz przy komputerze ładują Ci się na kolana i wynajdują nowe dystraktory?
P.P-G: Nigdy nie udało mi się usiąść przy komputerze nawet na 5 minut, jeśli córka nie spała w tym czasie. Ciężko się jednak dziwić takiemu maluchowi, że nie rozumie, że mama musi się skupić na czymś innym niż zabawa.
K.K: Nie mam pojęcia na jakim etapie rozwojowym dziecko przestaje być “dzieckocentryczne” i zaczyna rozumieć, że mama nie może się akurat z nim pobawić lub obejrzeć występu, bo ma np. “pilną wideokonferencję”. Staram się tłumaczyć dzieciom swoje obowiązki, ale nie wymagam od nich, że podejdą do tego z wyrozumiałością na poziomie osoby dorosłej. Jeśli mam naprawdę istotne zobowiązanie, proszę męża by zajął się w tym czasie dziećmi. Jeśli mąż ma takowe (jest czynnym naukowo profesorem), to wówczas ja przejmuję opiekę. Dzieckocentryczność szybko nie mija, ale wzrastanie dzieci sprawia, że można coraz więcej wynegocjować.
A.M: W związku z tym, że obecnie z uwagi na ciążę pracuję w poradach telemedycznych, moje dzieci musiały się przyzwyczaić, że czasem jestem nieobecna. Jednakże, to działa głównie wtedy, kiedy pozostaję w innym pomieszczeniu. Kiedy siedzę obok nich, praca staje się praktycznie niemożliwa. Praca lekarza czy naukowca ma to do siebie, że wymaga skupienia, chwili refleksji, sprawdzenia informacji w odpowiednich źródłach. Trudno jest pracować, kiedy myśli się o 10 rzeczach naraz. Choć i tak uważam, że zostając matką lekarką kobiety poszerzają swój wachlarz multitaskingu.
Czy uważasz, że praca kobiety w nauce jest prosta?
K.K.: Nie ma tutaj jednoznacznej odpowiedzi. Czy płeć rzeczywiście determinuje rodzaj wykonywanej pracy? Często tak, ale nie zawsze. Mogłabym odpowiedzieć, że moja praca jest prosta, bo robię to co bardzo lubię. Z drugiej strony, zdarzyły się sytuacje, w których podczas konferencji medycznej spośród kilku wykładowców, byłam jedynym płci żeńskiej. Próbowałam kiedyś znaleźć na darmowej stronie internetowej zdjęcie ‘wykładowczyni’ lub ‘profesorki,’ do prezentacji dotyczącej rozwoju naukowego. Poddałam się po kilkudziesięciu minutach i przejrzeniu wielu pozycji, które prezentowały kobietę albo jako nauczycielkę, albo pracownicę laboratorium. Ostatecznie wybrałam i umieściłam w prezentacji zdjęcie lwicy, nazwanej później przez moich znajomych “Lwicą Wykładową”. Dążę do odpowiedzi, że my, kobiety, istniejemy w nauce, w medycynie, ale nie zawsze w świadomości innych jako tzw. “liderki”. Słowo lider, tak jak wcześniej użyte przeze mnie – wykładowca, profesor, mają jednoznacznie męską formę, jak i idące za tym skojarzenie. Właśnie dlatego praca kobiety w nauce może być czasem trudna.
Sukcesem jest partnerstwo w związku, wzajemne wsparcie i respektowanie swoich potrzeb. Żeby jeden z rodziców mógł wykonywać pracę, a następnie zbierać jej owoce, to drugi musi mu w tym pomóc, zakładając, że układ ten działa wymiennie – mówi docent Karolina Kłoda
A.M: Przypuszczam, że wiele zależy od środowiska, w którym się pracuje oraz innych zajęć, z którymi tę naukę się łączy. Są ośrodki, w których nauka oraz klinika ładnie się przeplatają, ale to wymaga dużego zaplecza dydaktycznego, technicznego, współpracy pomiędzy ludźmi. Z mojej perspektywy zajmowanie się nauką samodzielnie jest misją samobójczą. Nie znam nikogo, kto w pojedynkę wychowuje dzieci, leczy pacjentów, popołudniami siedzi w laboratorium i zakłada hodowle komórkowe, wykonuje obliczenia statystyczne, przegląda najświeższą literaturę oraz pisze publikacje naukowe. W pewnym momencie człowiek zaczyna rozumieć, że wszelkie odkrycia naukowe to nie jest zasługa jednej osoby, ale skomplikowana maszyna łącząca wielu ludzi: pomysłodawców, lekarzy, studentów, biotechnologów, diagnostów laboratoryjnych, statystyków etc. To jest smutne, że często pomija się wkład tych osób, ponieważ w wielu sytuacjach bez takiej współpracy nic by nie powstało. Oczywiście, nie wykluczone, że pojedynczy człowiek byłby w stanie wykonać taką pracę, ale pomyślmy ile zajęłoby mu to czasu i czy wtedy znalazłby również czas na klinikę, wychowywanie dzieci czy opiekę nad starszymi rodzicami? W czasach kiedy nauka pędzi, a nowe techniki rozkwitają niczym wiosenne kwiaty, bardziej potrzebni są dobrzy liderzy niż zamknięci w swoim świecie odkrywcy.
PPG: Oczywiste jest, że gdy kobieta zajdzie w ciąże, wpływa to na funkcjonowanie całego zespołu. Nierealna jest aktywność naukowa matki na takim samym poziomie zaangażowania, jak w czasach, gdy jeszcze mamą nie była. Osobiście, zawsze gdy mam do wykonania konkretne zadanie w sferze naukowej, to chcę się za nie zabrać jak najszybciej. Trudno jest mi się skupić na zajęciach domowych, gdy np. wiem, że mam maila z recenzjami artykułu, na który muszę odpowiedzieć. Jednak pomimo moich największych chęci często potrzebuję więcej czasu na wykonanie zadania niż kiedyś. Myślę, że ważne jest wspierające podejście współpracowników, tak by kobieta miała poczucie, że nawet jeśli sprawy nie idą tak sprawnie jak wcześniej, to ostatecznie jest w stanie pogodzić pracę naukową z macierzyństwem. Kolejnym ważnym tematem jest stosunek pozostałych pracowników do karmienia piersią i uwzględnienie tego faktu np. podczas przygotowywania grafiku zajęć dydaktycznych. By kobieta mogła kontynuować pracę naukową nieoceniona jest pomoc w opiece nad dziećmi i sprawami domowymi. Trudno jednak obecnie o wsparcie cioć czy dziadków, gdyż wiele z nich jest wciąż aktywnych zawodowo. Ponadto myślę, że osobom które nigdy nie prowadziły działalności naukowej trudno jest zrozumieć specyfikę takiej pracy – tego że kobieta nie jest w stanie siedząc w domu wykonać pracy, która przecież nie wymaga opuszczania go, jak również tego, że wielokrotnie godziny poświęcone na pracę naukową nie dają żadnego widocznego efektu, nie ma namacalnego postępu.
Jakie stosujesz techniki skupienia się w domu, aby wykorzystać czas produktywnie?
P.P-G: Nie włączam już w każdej potencjalnie wolnej chwili komputera, żeby napisać chociaż jedno zdanie do artykułu, przejrzeć chociaż jedną pracę. Było to bardzo mało efektywne i jednocześnie bardzo frustrujące. Teraz dążę do tego by mąż przejął na kilka godzin moje zadania i wtedy staram się maksymalnie skoncentrować, lub jeśli to niemożliwe – poświęcam na to czas w późnych godzinach wieczornych. Od kiedy pozwalam sobie, aby przez większość czasu być po prostu mamą, łatwiej mi jest się “spiąć” w tym czasie wygospodarowanym na pracę naukową.
Teraz uważam, że ważniejsza jest równowaga psychiczna, zdrowie fizyczne, wypoczynek niż praca w każdej wolnej chwili – mówi dr n. med. Agata Malenda
K.K.: Do skupienia się w domu potrzebuję ciszy i spokoju, czyli nieobecności dzieci. Do czasu izolacji domowej miałam komfort takiej pracy. Ułożyłam swoje obowiązki zawodowe tak, by mieć 1 dzień w tygodniu na aktywność naukową. Przy obecności córki w szkole, syna w przedszkolu, a męża w pracy, miałam możliwość kreatywnej i owocnej pracy w domu. Była ona na tyle efektywna, że ten 1, wydzielony dzień, wystarczał w zupełności na moje potrzeby. Obecnie takie warunki są niemożliwe, więc nie szukam żadnych technik, tylko czekam na zmianę sytuacji epidemiologicznej.
A.M.: Odkąd mam dzieci, staram się nie pracować z domu i maksymalnie wykorzystywać czas, który mam w szpitalu. Czasem zajmuję się tylko pacjentami, a czasem kiedy tej pracy jest mniej, czytam nowe publikacje, tworzę bazy danych, próbuję coś napisać. Nauczyłam się akceptować, że moje zasoby są ograniczone i nie frustruję się już tym, że nie jestem tak produktywna zawodowo, jak byłam, zanim zostałam mamą. Kiedyś próbowałam łączyć te aktywności i pracować wieczorami, kiedy dzieci już zasnęły, ale mocno mnie to męczyło. Teraz uważam, że ważniejsza jest równowaga psychiczna, zdrowie fizyczne, wypoczynek niż praca w każdej wolnej chwili. Oczywiście są sytuacje, kiedy trzeba dotrzymać deadlinu i po prostu popracować, wtedy zaciskam zęby i pracuję, kiedy dzieci śpią lub umawiam się z mężem, że on ogarnia dzieciaki i ja pozostaję dla nich niedostępna.
Czy uważasz, że np. udostępniona przestrzeń coworkingowa byłaby jakąś formą pomocy i pomogłoby to w Twojej karierze?
A.M: W mojej opinii matki lekarki naukowczynie bardziej niż przestrzeni coworkingowej potrzebują przełożonych, którzy rozumieją złożoność sytuacji oraz którzy wprowadzają podział obowiązków w zależności od potrzeb zawodowych. Trudno jest pogodzić codzienny etat, z całodobowymi dyżurami, pisaniem doktoratu oraz obowiązkami domowymi. Oczywiście taka kobieta może wykonywać wszystkie zadania ostatkiem sił albo może powiedzieć “dość, będę się zajmowała tylko jedną rzeczą”. Oba modele są moim zdaniem niewystarczające. W pierwszym kobieta bardzo szybko się wypali, w drugim marnują się jej umiejętności. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy ktoś znalazł dobre rozwiązanie, ale jeśli tak, bardzo chciałabym je poznać.
P.P-G: Pomijając oczywiście wsparcie w opiece nad dziećmi, uważam, że największą pomocą byłoby racjonalne rozdzielenie zadań w zespole. Pracując razem przez pewien czas, często mamy świadomość mocnych i słabych stron poszczególnych osób. W nowej sytuacji rodzinnej członka zespołu można by część zadań dotychczas przez nią wykonywanych przekazać innemu pracownikowi, pozostawiając jej mniej zadań do wykonania, ale takich w których jest najlepsza, tak by postępy w pracy zespołu były jak najszybsze.
K.K: Jeśli chodzi o udostępnienie mi miejsca, w którym mogłabym pracować naukowo, to nie mam takich potrzeb. Mój własny dom wystarczy mi w zupełności, a warunkiem jest jego opuszczenie przez pozostałych domowników. Przy czym przez opuszczenie rozumiem standardowe wyjście dzieci do placówek edukacyjnych, a męża do pracy. W domu pracuje mi się najlepiej i gros mojego dorobku powstało właśnie w nim. Większą potrzebą jest raczej tworzenie lub współtworzenie zgranego zespołu naukowego. Powtórzę za Ernestem Hemingway’em, który z kolei powtórzył za Johnem Donne – “Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą”.
Co chciałabyś przekazać naszym czytelniczkom/ czytelnikom?
K.K.: Nie jestem najbardziej odpowiednią osobą do udzielania jakichkolwiek rad czy wskazówek. Żałuję, że nie możemy porozmawiać z Madame Curie, która właściwie sama wychowała dwie córki po tragicznej śmierci swojego męża. Starsza z nich poszła w ślady matki i została laureatką nagrody Nobla w dziedzinie chemii, a młodsza została pisarką. Dla mnie ważnym autorytetem, kobietą w świecie nauki, która wypowiadała się wielokrotnie o swojej roli zawodowej i życiowej jest Pani Profesor Agnieszka Zalewska. Jako pierwsza w historii Polka została przewodniczącą Rady Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych (CERN). Pani Profesor jest długoletnim dydaktykiem i matką czwórki dzieci. W wielu wywiadach, po tym gdy została przewodniczącą CERN, podkreślała ogromną rolę wsparcia ze strony męża, który również jest profesorem fizyki. Wypowiedziała też znamienne dla mnie słowa, których nie potrafię dokładnie zacytować, ale przytoczę ich sens – w łączeniu roli czynnego zawodowo naukowca i matki, trzeba umieć pracować i z niektórych rzeczy zrezygnować.
P.P-G: Nie ma chyba jednego właściwego rozwiązania na połączenie funkcji mamy, lekarza i naukowca, tym bardziej, że wszyscy mamy do dyspozycji różne zasoby. Mi osobiście pewną równowagę przywróciło zaakceptowanie faktu, że to ja powinnam podążać za dziećmi, a nie dzieci za mną. Ktoś na pewno na tym traci, ale na moim wypaleniu straciliby chyba wszyscy.
A.M: Nic dodać, nic ująć. Najważniejsze to nauczyć się słuchać siebie i pozostawać elastycznym. Wiele dróg prowadzi do Rzymu i każdy musi odnaleźć swoją własną, nieważne jak byłaby kręta.